niedziela, 22 października 2017

Rozdział VI

Szliśmy znów w towarzystwie głuchej ciszy między nami, którą zakłócały piski psiaków. Patrzyłam zaskoczona na to, jak Kastiel ostrożnie obchodzi się z pudełkiem, starając się nie potrząsać nim mocno w rytm marszu.
Chcieliśmy zanieść zwierzątka do domu chłopaka, ogrzać i nakarmić, a dopiero później odwiedzić weterynarza. Zmieniliśmy jednak plany w trakcie drogi i od razu udaliśmy się z psami do lekarza, który na szczęście przyjął nas natychmiast.
Podczas, gdy oglądał szczeniaki, oboje czekaliśmy przed gabinetem, w poczekalni. Białe ściany, recepcja i krzesełka sprawiały bardzo sterylne wrażenie. Wnętrze ocieplały wiszące plakaty z zadowolonymi zwierzakami podczas zabaw, a także ciepłe żółte światło.
- I pomyśleć, że chciałem jedynie obejrzeć film – mruknął niechętnie pod nosem.
Przeniosłam na niego wzrok.
- Ciesz się, przynajmniej zrobiłeś dobry uczynek – odparłam oschle, na co wywrócił oczami.
- Marzyłem o tym – burknął.
- Gbur… Nie zmuszałam, żebyś tu był – powiedziałam zirytowana.
- Oczywiście – zironizował.

Dalszą rozmowę uniemożliwił nam pan doktor, który wyszedł z gabinetu. Jego wyraz twarzy nieco mnie uspokoił, bo nie widziałam ani zawodu, ani swego rodzaju przygnębienia.
Niecierpliwie wyczekiwałam obwieszczenia diagnozy. Dało się zauważyć, że Kastielowi również nie było to obojętne.
- Wszystko w porządku. Psy dostały zastrzyki, zostały obejrzane. Mają około siedmiu tygodni, nie spędziły w zamknięciu wiele czasu, bo są w zaskakująco dobrym stanie jak na podobną sytuację.
Uśmiechnęłam się nieznacznie do chłopaka, co odwzajemnił. Nie mogłam usłyszeć niczego lepszego.
- Możemy je zabrać?
- Tak, bardzo proszę. Książeczki zostaną wydane przez koleżankę – odparł lekarz.
***
Szliśmy do Kastiela, bo to jego dom był bliżej. W międzyczasie jeszcze odwiedziliśmy sklep z akcesoriami dla zwierząt. Dalsza droga minęła nam na nieprzerwanej dyskusji, którą co jakiś czas urozmaicały ciche szczeknięcia. Omawialiśmy obowiązki w stosunku do szczeniąt, przy czym chłopak uraczył mnie wieloma opowieściami o swym owczarku Demonie. Śmiechom i żartom nie było końca.
Kiedy znaleźliśmy się w dzielnicy domków jednorodzinnych, chłopak skierował się w stronę piętrowego murowanego domu, który z zewnątrz naprawdę robił wrażenie. Przeszłam za nim przez bramkę i rozejrzałam się. Widać było, że niewielki ogródek dawno nie był pielęgnowany. Trawnik wydawał się być niekoszony od dłuższego czasu, natomiast skalnik, który pewnie jakiś czas temu był ozdobą tego podwórka, zdominowały chwasty. Podejrzewałam, że Kastiel nie jest osobą, która dbałaby o takie sprawy. Za to nie mogłam zrozumieć, jak jego rodzice tak odpuścili dbanie o własną działkę, na którą pewnie długo musieli pracować.
Po chwili do moich uszu dotarło szczekanie. Kierując wzrok w stronę źródła dźwięku, ujrzałam psa zamkniętego w kojcu. Wcześniej nie wiedziałam wiele o tym, że ma zwierzaka. Zadziwiające, że znając osobę ponad półtora roku można tak niewiele o niej wiedzieć.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, moje pierwsze wrażenie odrobinę się poprawiło. Widać było, że o mieszkanie ktoś trochę bardziej starał się niż o otoczenie. Panował tu skrajny porządek, za to detalami, takimi jak wytarcie kurzu z półek czy umycie zabrudzonego lustra w przedpokoju, nikt się nie przejmował.
Zanieśliśmy rzeczy do salonu. Byłam niezwykle zadowolona z tego, jak potoczył się dzień.
- Co z nimi zrobimy? – zapytałam, spoglądając na niego z niepokojem o los szczeniaków.
- Co “my” zrobimy? – powtórzył zdziwiony. – Raczej co ty z nimi zrobisz.
Zamrugałam kilkukrotnie, zaskoczona tym, co usłyszałam.
- Wiesz, chyba nie rozumiem – zaczęłam. – Chcesz powiedzieć, że nie interesuje cię, co się z nimi stanie? Przecież trzeba im jakoś pomóc…
- Słuchaj – huknął zdenerwowany. – Wydałem stówę na weterynarza i mój wkład się w tym momencie kończy – burknął, zmierzając do wyjścia z salonu.
- Dziad z ciebie, Kastiel, wiesz? – warknęłam bez zastanowienia, podnosząc się z podłogi.
Zatrzymał się na chwilę w progu.
- Chcę ci przypomnieć, że nie raz całowałaś tego dziada – rzekł spokojnie, znikając mi z oczu.
Dużo silnej woli mnie kosztowało, by nie wybuchnąć po jego słowach. Był tak samo bezczelny, co wcześniej. Mącił mi w głowie, bo diametralnie zmieniał swoje zachowanie z gburowatego na przyjazne i odwrotnie. A ja się na nie nabierałam.
Złość przeszła mi, kiedy zajęłam się moimi znajdami. Z torby z zakupionymi w sklepie zoologicznym akcesoriami wyjęłam miskę i puszkę z gotową mokrą karmą. Poradziłam sobie z otwarciem, słysząc z głebi domu stukot talerzy.
Pieski nieśmiało zbliżyły się do pokarmu, a ja starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów, żeby ich nie spłoszyć. Zrobiło mi się cieplej na sercu, widząc, jak porzucone, głodne i wystraszone szczeniaczki, ze smakiem pałaszują jedzenie. Swoją drogą, przykry był fakt, że człowiek tak podle potraktował bezbronne zwierzęta, zamiast znaleźć im dom u innych ludzi. Zamykanie w pudle bez kropli wody i odrobiny karmy było moim zdaniem skandaliczne.
- Z czym chcesz kanapkę? – Usłyszałam znienacka.
Chłopak właśnie wchodził do pokoju, niosąc w dłoni talerz ze stosem kromek i dwa niebieskie kubki w drugiej. Nie chcąc z nim rozmawiać, straciłam zainteresowanie, ponownie zwracając uwagę na pieski.
- Panna obrażalska cierpi z powodu urażonej dumy? – prychnął z uśmieszkiem. – Mogę zaraz rozładować twoją złość. Chcesz? – droczył się ze mną dalej.
- Zbieramy się już – powiedziałam, ignorując go. – Jutro w szkole oddam ci za weterynarza – dodałam, ostrożnie przenosząc do kartonu jednego z piesków, który odsunął się od miski, najedzony.
Kastiel stał i obserwował bez słowa, co robię. Kiedy wszystkie piszczące maluchy siedziały już w środku, a ich przybory spakowałam z powrotem do torby, wstałam i ostrożnie podniosłam karton, zawieszajac wcześniej siatkę na przedramieniu.
Wtedy nasze spojrzenia się spotkały.
- Chcę brązowego – rzucił nagle.
Przetrawiłam, co powiedział i uśmiechnęłam się kpiąco.
- Żartujesz.
- Nie.
- Tak – odparłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jesteś nieodpowiedzialny, nie będziesz się nim zajmował.
- Chcę brązowego – powtórzył spokojnie. – Weź legowisko i miskę ze sobą dla dwóch. Znajdę dla tego małego coś po Demonie.
- Mówisz poważnie? – dopytywałam, sądząc, że się wygłupia.
- Wyjmij go i tu zostaw – potwierdził.
- Zaskoczyłeś mnie – mruknęłam, odstawiając wszystko na ziemię. – Zaopiekujesz się nim dobrze?
- Umiem zadbać o psa, jednego już mam. Nie magluj mnie.
Kiwnęłam głową, nie wdając się w dalszą dyskusję. Byłam pod wrażeniem, że chce zabrać jednego ze szczeniąt do siebie. Jego słowo brzmiały niezwykle przekonująco. Zaimponował mi.
Wtem usłyszałam rozbrzmiewający dzwonek mojego telefonu. O razu sięgnęłam do kieszeni, będąc pod czujnym wzrokiem Kastiela.
- Cześć, Rozalio. Co słychać?
- Przepraszam, że ci dzisiaj przeszkadzam, Megan, ale musisz mi pomóc – wybełkotała nerwowo, a słychać było, że jest roztrzęsiona.
- Mów natychmiast, co się dzieje.
- Iris nie odbierała, dlatego dzwonię do ciebie – rzuciła szybko. – Lysander pokłócił się z Leo przez telefon… Był tak wyprowadzony z równowagi, że od razu wyszedł ze szkoły i wsiadł w autobus. Chyba jedzie do domu, a okropnie boję się o nich. Nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie, nie wiem co się dzieje, a kolejny autobus przyjedzie dopiero za kwadrans. Jesteś może w pobliżu, żeby tam zajrzeć?
Zaniepokoiłam się trochę, marszcząc brwi. Zauważył to Kastiel, który podszedł w moim kierunku i cicho zapytał, o co chodzi. Zignorowałam go.
- Jestem niedaleko. Już się zbieram, lecę. Nie przejmuj się.
- Super. Dołączę do ciebie jak najszybciej.
- Do zobaczenia – rzuciłam w pośpiechu, rozłączając się.
Wyszłam z salonu, a w korytarzu w mgnieniu oka założyłam buty. Dogonił mnie zdezorientowany chłopak.
- Gdzie idziesz?
- Wrócę niedługo, zajmij się psami. Pa – powiedziałam, nie zwracając na niego dużej uwagi.
Opuściłam dom, kierując się w stronę oddalonego o kilkaset metrów domu braci.
Nie obserwując, co dzieje się wokół, dotarłam do celu w kilka minut, podczas których czułam narastające emocje. Głos Rozalii wydawał się ogromnie niespokojny. Czułam, że przejmuje się do granic możliwości, dlatego byłam pewna, że sprawa musi być poważna.
Brama była otwarta, a na podjeździe stało zaparkowane, nowo nabyte auto Leo – zabytkowy, odrestaurowany, złoty Mercedes. To był doskonały dowód na to, że własny interes może się niesamowicie opłacić, szczególnie, jeśli prowadzony jest rozsądnie.
Bez zastanowienia ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, zza których było słychać podniesione tony głosów. Weszłam do środka dzięki nieprzekręconemu zamkowi.
- Więcej nie potrafię udawać, że zaakceptowałem tę sytuację. – Rozległ się podniesiony głos Leo.
- Wiem, że potrzebujesz czasu – odparł jego poddenerwowany brat.
- Nie rozumiesz. Nie zgadzam się, żebyś przychodził tutaj z Rozalią – wyjaśnił stanowczo starszy. – Jeśli tego nie zaakceptujesz, będziesz musiał znaleźć sobie inne mieszkanie.
Dyskusja zamarła, kiedy znienacka pojawiłam się w pomieszczeniu, zaskakując towarzystwo. Nieco zmieszana, starałam się wytłumaczyć swoją obecność.
- Rozalia do mnie zadzwoniła, powiedziała, co się dzieje – zaczęłam niezdarnie. – Chciałam sprawdzić, czy wszystko u was w porządku – wybełkotałam, zagryzając wargę.
Chłopacy przez chwilę lustrowali mnie wzrokiem.
- Niepotrzebnie. Nic się nie dzieje, właśnie skończyliśmy – odparł spokojnie Leo, kierując się w stronę wyjścia.
Zatrzymał się na krótki moment przy Lysandrze, nie spoglądając na niego.
- Nie chcę jej tutaj kiedykolwiek widzieć. Jeśli zobaczę, będziesz musiał się wyprowadzić – powiedział do brata.
Sytuacja była wyjątkowo nieswoja. Napięcie między nimi osiągnęło maksimum. Dało się je wyczuć na odległość.
- Bądź spokojny, nie będę jej przyprowadzał – zapewnił młodszy.
Wtedy Leo opuścił salon, zostawiając nas samych. Staliśmy w milczeniu, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Od zawsze postrzegałam Lysandra jako przykład osoby stonowanej, rozsądnej i lojalnej, mającej twarde zasady. Tymczasem jego związek z dziewczyną brata konkretnie zmienił moje nastawienie do niego.
- Idzie tu – szepnął pod nosem, wpatrzony w okno.
To była sama zainteresowana. Zbliżała się szybkim krokiem do drzwi wejściowych, wyraźnie zaniepokojona. Chłopak rzucił się w stronę przedpokoju, zatrzymując ją. Wyjrzałam zza ściany, obserwując sytuację.
- Nie możesz – rzekł przybity.
- Jak to? – Zdziwiła się dziewczyna.
- Leo sobie nie życzy…
Przymknęła na chwilę oczy, najpewniej chcąc uspokoić rozszalałe nerwy.
Czułam, że nie powinnam wtrącać się w ich problemy i tym samym nie powinnam uczestniczyć w spotkaniu, ale nie miałam możliwości ulotnienia się z mieszkania, niestety.
- Leo! Musimy porozmawiać! Wyjaśnijmy sobie wszystko raz na zawsze! – zawołała głośno w głąb domu dziewczyna.
Byłam zdezorientowana i jednocześnie skonsternowana obecnością w tej rozmowie.
- Leo, chodź tu! – powtórzyła, odpychając zdecydowanie Lysandra i wchodząc do środka.
Naprzeciw niej wyszedł były chłopak, przybierając obojętną minę.
- Nie chcę cię tu widzieć.
- Po naszym rozstaniu każdy uważa mnie za żmiję – zatrzymała się, nabierając powietrza do płuc. – Nikomu nic nie powiedziałam, bo chciałam zakończyć naszą relację bez zbędnych kłopotów, ale nie pozwolę, żebyś dalej robił z siebie ofiarę!
Zauważyłam, że Leo spiął się odrobinę.
- Jest tu nawet Megan, niech ona wszystko słyszy – zaakcentowała, patrząc na mnie uważnie. – Leo od kilku tygodni mnie bił – powiedziała głośno, po chwili ciągnąc wypowiedź dalej. – Szarpał, kiedy dowiadywał się, że rozmawiałam z innym chłopakiem. Groził rozstaniem, gdy orientował się, że napisałam do Kastiela lub Kena. Powtarzał, że żaden inny nie będzie mnie chciał, bo nie jestem wystarczająco dobra. A ja mu w to wierzyłam… Megan, chcę, żebyś w końcu poznała prawdę, tak jak wszyscy. Znęcał się nade mną, głównie psychicznie – rzekła na jednym oddechu, szokując mni. – Dopiero Lysander wszystko zauważył, zaczął mnie wspierać i przekonywać do zakończenia tego toksycznego związku. Dzięki niemu byłam w stanie powiedzieć sobie miesiąc temu, że nie jestem taka, jaką mnie określał przez długi czas.
Nie wiedziałam co powiedzieć, w zasadzie nie miałam nawet pojęcia, co myśleć o wyznaniu koleżanki. Wydawało mi się, że Leo był w podobnym szoku co ja. Jeśli prawdą były słowa dziewczyny, musiał być zaskoczony, że opowiedziała o tym, co jej zrobił.
Lysander objął Rozalię, która zatrzęsła się w spazmach cichego szlochu. Widać wiele kosztowała ją to wszystko.
- Wymyślasz – mruknął niechętnie najstarszy z towarzystwa. – Jesteś żałosna, że wyciągasz brudy przy obcych osobach. – Skrzywił się. – Wychodzę.
W kilka chwil opuścił dom, w akompaniamencie towarzyszącej, głuchej ciszy. Wymieniłam spojrzenia z próbującym uspokoić Rozalię chłopakiem. Szybko doszłam do wniosku, że powinnam zostawić ich samych. To, co usłyszałam, zszokowało mnie i stawiało całą sprawę w zupełnie innym świetle. W obecnej sytuacji to nie Lysander wydawał się nie w porządku, a jego brat, co jeszcze kilka minut wcześniej postrzegałam inaczej.
Bez zwłoki ulotniłam się z mieszkania. Spokoju nie dawała mi głównie jedna rzecz. Jak mogłam nie zauważyć, że z moją koleżanką dzieje się coś tak niedobrego?
***
- Gdzie ty się podziewałaś? Zostawiłaś mnie z trzema psami! – oburzył się Kastiel, orientując się, że przyszłam.
- Miałam sprawę, ale już je zabieram – wyjaśniłam, przechodząc obok niego bez zatrzymania. – Rozalię musiałam zobaczyć.
- Czyli spotkałaś się z koleżanką, zostawiając mnie bez słowa? – Zdziwił się.
- Jak widzisz, są rzeczy ważne i ważniejsze – rzekłam kąśliwie.
Dostrzegłam jego niesforny uśmiech, kiedy obserwował mnie, stojąc oparty o framugę.
- Grabisz sobie – odparł zaczepnie.
Ruszył w moim kierunku, podczas gdy pochylona cmokałam do rozrabiającym szczeniaków, które w przeciągu niecałego dnia skradły moje serce. Były przesłodkie, mogłam patrzeć na nie godzinami.
Nagle, z równowagi wyprowadził mnie klaps w pośladki, który wymierzył mi chłopak. W mgnieniu oka wyprostowałam się i odwróciłam w jego stronę, gromiąc wzrokiem.
- Jesteś bezczelny! – krzyknęłam na tyle głośno, że nawet psy, wystraszone, uciekły i skuliły się w legowisku. – Pierwszy i ostatni raz to zrobiłeś!
Złość biła z moich oczu i twarzy. Rozjuszył mnie bardziej, gdy bez ogródek objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, trzymając mocno.
- Nie wydaje mi się, panna – szepnął ponętnie, nachylając się nad moim uchem.
Spróbowałam szarpnąć się i wyrwać z jego uścisku, jednak był silniejszy.
- Puść!
- Nie idź nigdzie, Megan. Zostań ze mną – wychrypiał głosem tak wibrującym, że dostałam gęsiej skórki.
- Co? – zapytałam natychmiast, niemal niesłyszalnie, bo wielka gula stanęła mi w gardle.
Odpowiedź odebrała mi mowę, sprawiając jednocześnie, że niemal ścięło mnie z nóg.
- Pragnę cię z całych sił. Spędź ze mną tę noc.
____________________________________________________________
Witajcie :)
Z prawej strony dodałam "postęp w pisaniu rozdziałów", żeby informować na bieżąco, jak wygląda sytuacja z kolejnymi częściami.
Obecna przerwa była długa, ale nie miałam motywacji. Czy mi się wydaje, czy czytają tylko dwie osoby?

1 komentarz:

  1. Widziałam post, że kończysz bloga... Faktycznie, aktywność bardzo mała. :/ A opowiadanie chyba coraz ciekawsze. Tak czy inaczej - dobra robota!
    Pozdrawiam! Wszystkiego dobrego! <3

    OdpowiedzUsuń